Impreza

Marcin zjadł lody, choć laktozy nie znosi,
A potem do kibla biegnie, bo dupa go zabosi.
W brzuchu rewolucja, jak u chorego obducja,
I wie że znów skończy się piekącym tyłkiem bo wie że leży szary papier za winklem.

Marcin, król mlecznych kłopotów,
Od laktozy na kibel wchodzi jak do Maxyma galotów!
Sraczka go trzyma, a papieru brak,
Bo Bartek ukradł z galerii – „Tak, to jest znak!”

W kiblu syf, brud, cała ściana upaćkana,
A Marcin wzdycha, że znów na laktozę wpadł z rana.
Odbyt go piecze, jakby ogniem palony,
I myśli: „Chciałem tylko mleczko, a tu smród na szalony!”

Marcin, król mlecznych kłopotów,
Od laktozy w kibel wchodzi jak do Maxyma galotów!
Sraczka go trzyma, a papieru brak,
Bo Bartek ukradł z galerii – „Tak, to jest znak!”

Na szczęście Bartek szary papier mu podał,
Chociaż z galerii kradziony, to Marcin jest zadowolony
Marcin się śmieje, choć tyłek wciąż piecze,
Ale dziękuje za papier – to najważniejsze na mecie.

Marcin, król mlecznych kłopotów,
Od laktozy w kibel wchodzi jak do Maxyma galotów!
Sraczka go trzyma, a papieru brak,
Bo Bartek ukradł z galerii – „Tak, to jest znak!”