Opowieść miłosna

Opowieść miłosna

Daj mi trochę siebie,
choćby oddech,
cień spojrzenia,
nim znikniesz w codzienności,
która nie zna mojego imienia.

A Ty — przyjdź bliżej,
nie słowem,
nie gestem,
ale tak,
żebym poczuła, że jestem jeszcze czyjaś.

Nie chcę kupować Cię kwiatami,
ani przekonywać ciszą.
Chcę, żebyś zechciała zostać,
bez ceny, bez obietnic,
po prostu — ze mną.

Ja też proszę,
nie dawaj mi złudzeń,
nie rysuj świata,
w którym mnie kochasz,
a potem uciekasz za sen.

Więc jak mamy się spotkać?
Gdzie jest granica,
pomiędzy „chcę Cię”
a „zostań”?

Może w tym, że oboje prosimy,
a nikt nie daje.
Może w tym,
że oboje czekamy,
aż druga dłoń
zrobi pierwszy krok.

Bo miłość nie przychodzi na wołanie,
nie zna ceny,
nie zna targów.
A my —
ciągle stoimy naprzeciw siebie,
z otwartymi sercami,
jak z pustymi portfelami,
prosząc o to samo —
by ktoś nas naprawdę chciał.

Może więc nauczmy się
prosić ciszej,
tak, by nie spłoszyć tego,
co dopiero dojrzewa
między Twoim a moim oddechem.

A może przestańmy się bać,
że ktoś odejdzie,
zanim w ogóle przyjdzie.
Bo czasem wystarczy krok,
żeby świat przestał być obcy.

A jeśli kiedyś
zabraknie słów i odwagi,
może wystarczy spojrzenie.